Witajcie dzisiaj w odrobienie mojej prywatnej przestrzeni !
Pisałam Wam poprzednio,że nasze życie jest na tyle nieprzewidywalne,że tworzy się "szejk" codziennie o innym smaku. We wtorek ten napój miał zdecydowaną przewagę gorzkich smaków...
Dzień zaczął się zwyczajnie od przeprawy z Babimostu do Zielonej Góry na terapię. Ponieważ mamy zawsze trochę czasu do zajęć,to naszym pierwszym przystankiem są moi rodzice i ukochany dziadek Igorka. Mimo,że Igi nie przepada za ludźmi i generalnie są mu obojętni,to z dziadkiem stworzył sobie swoją własną , umiłowaną więź :)
Po krótkich wojażach u rodziców przyszedł czas na cotygodniowe zajęcia w stowarzyszeniu.
Droga przebiegłą bez większych trudności....Igor powędrował na zajęcia,a ja myślałam,że mam godzinę,na beztroskie siedzenie, czekanie na niego i myślenie o niczym. Niestety czekał na mnie już mały stosik papierów do wypełnienia związanych z zajęciami synka.
Oczywiście nie zajęło mi to aż godziny,więc kilkanaście minut miałam totalnego luzu :)
Zanim się obejrzałam wrócił mój (jak myślałam) pilny uczeń..Ale szybko do mnie dotarło,że to co myślę i to czego bym chciała w ogóle nie idzie w parze z tym co tak na prawdę się dzieje. Mamy chyba znowu gorszy czas,bo synek po raz kolejny na zajęciach (jak mówiła pani terapeutka) nie chciał pracować, był w swoim świecie, dużo stymulował się sensorycznie. Nie chciał tez używać wyuczonych gestów,ani nawet złapać kontaktu wzrokowego z panią. No cóż trudno pomyślałam...Trzeba jakoś przetrwać ten okres.
Po zajęciach w Igora wstąpił jakiś diabeł. Nie chciał dać się przebrać. Wyrywał mi się z rąk , wyginał jak by jego ciało nie miało kości, uciekał i ani myślał dać mi się w spokoju ubrać. Po wielkich bojach wyszliśmy ze stowarzyszenia. I wtedy nagle przyszedł jak burza w słoneczny dzień ogromny przeszywający ból..Tak silny,że walczyłam,żeby jakoś dotrzeć z synem do rodziców.
Ból...potworny ból kręgosłupa :( Niestety jest to jedna z moich ciężkich przypadłości..Bo po co mama ma być zdrowa, skoro synek zmaga się z takich potworem ?...,ale mama powoli traci siły. Na początku to bagatelizowałam,ale jak nadszedł dzień,że te problemy nie dają normalnie zająć się chorym synkiem,to chyba znak,że czas najwyższy wybrać się do lekarza.. I niestety jak mogłam,się tego spodziewać oprócz, przepukliny w przełyku, która wykryliśmy wcześniej i candydozy,kręgosłup nie chciał być gorszy i wyniki też wyszły źle...Na tyle,że lekarz powiedział,że kręgosłup muszę bardzo oszczędzać,bo.......aż nie chcę o tym myśleć..Przecież my rodzice dzieci niepełnosprawnych wiemy,że nie możemy sobie pozwolić jak chorowanie,a tu kręgosłup ? podpora całego organizmu ?....Ehhhh....,ale idźmy może dalej w tym kiepskim dniu. W drodze do rodziców zepsuł Nam się wózek..Koła odpadły i ledwo daliśmy radę jechać dalej. Po głowie chodziły mi same wulgaryzmy, które aż wstyd byłoby tutaj przytoczyć. Piękny dzień - pełen uśmiechu, dobrych zdarzeń i bez bólu..Dobry żart ! Sprawę z wózkiem odłożyłam w głowie na potem..
Po dotarciu do mamy , nie wytrzymałam bólu i aż łzy same leciały mi z oczu..
Tabletka...magiczny środek , który miał za zadanie wygrać z tym cholerstwem...
Cóż trzeba było się jakoś pozbierać, bo za kilka chwil odjeżdżał nasz autobus,do spokojnego azylu, zwanego powszechnie domem. Na szczęście mama z babcią wyraziły chęć pomocy w dotarciu na dworzec i dźwiganiu naszych szpargałów..Weszliśmy do autobusu i odjechaliśmy,a jak miałam nadzieję na 55 minut ciszy i spokoju. Na szczęście droga była błogostanem patrząc na wszystkie poprzednie wydarzenia z tego dnia.
W Babimoście też mogliśmy liczyć na pomoc. Mąż nas odebrał, pomógł dojść do domu i jeszcze mój złoty mężczyzna naprawił wózek...powiedział,że nie wie ile wytrzyma i zaśmiał się,że daje mi tylko gwarancję na rozruch, do pierwszego wyjścia :) to był chociaż jeden z powodów do pojawienia się tego dnia uśmiechu na mojej twarzy... :(
Dnia który pokazał mi,że moje oczekiwania nijak się mają do rzeczywistości,że muszę synkowi dać więcej czasu oraz wyrozumiałości i,że moje zdrowie potrzebuje wakacji. I to takich długich all inclusive...
Wybaczcie te biadolenie i narzekanie,ale musiałam się wygadać. Dopadła mnie chyba chandra i jak na razie nie ma zamiaru się odczepić..........
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz